PITAVAL BORÓWIECKI, CZYLI NAJSŁYNNIEJSZA HISTORIA KRYMINALNA Z BORÓWCEM W TLE

Szanowni Państwo,

kontynuując cykl historycznych ciekawostek o Borówcu, przesyłamy drugi artykuł autorstwa p. Grzegorza Maślanko. Zapraszamy do lektury.

Kolejny przyczynek do dziejów wsi ma posmak międzywojennego kryminału.

Na przełomie 1934 i 1935 r. mieszkańcy Poznania – i nie tylko – żyli sprawą zabójstwa poznańskiego policjanta i pogoni za jego mordercami. Obfitych informacji na ten temat dostarczały sensacyjne artykuły w prasie całej Polski, a dziennikarze niemal deptali po piętach policjantom uczestniczącym w obławie na sprawców. Różne wersje szczegółów tej historii są właśnie efektem różnic w relacjach dziennikarskich.

Cała historia zaczęła się w przeddzień Wigilii 1934 r. w Poznaniu przy ul. Górna Wilda. Posterunkowy policji państwowej Bolesław Szałkowski w trakcie nocnego patrolu natknął się na wychodzących z piekarni Handkego dwóch osobników, dźwigających worki. Podejrzewając kradzież posterunkowy wezwał ich do zatrzymania się. Kiedy nie usłuchali go, porzucili łupy i zaczęli uciekać, wyjął pistolet i ruszył w pogoń za nimi. Złodzieje skręcili w Dolną Wildę, a jeden z nich ukrył się w bramie. Kiedy Szałkowski przebiegł obok niego, złodziej wszedł z bramy i oddał pięć strzałów z Mausera w plecy policjanta. Ten padł martwy, z pistoletem w dłoni. Stróż pobliskiego stadionu sportowego zawiadomił policję.

Wkrótce przybył na miejsce przełożony zabitego – aspirant Murczyński oraz szefostwo poznańskiej policji: komendant – nadkomisarz Kozakiewicz, naczelnik wydziału śledczego – komisarz Nowakowski i kierownik brygady pościgowej – komisarz Tołwiński. Natychmiast wszczęto śledztwo. Wyznaczono nagrodę 1000 zł za wskazanie sprawcy. Intensywne śledztwo, prowadzone pod wodzą sędziego śledczego Norskiego, pozwoliło po kilku dniach ustalić prawdopodobnych sprawców: mieszkającego przy ul. Pamiątkowej 23-letniego robotnika Mariana Wyrembka ps. Maluda (inna wersja: Malud) i jego kompana – Mariana Czerwińskiego. Obaj byli już znani policji z włamań, kradzieży i napadów. Maluda miał charakterystyczne szklane oko. Źródłem informacji, krążących po poznańskiej Wildzie, było zdanie wypowiedziane ponoć przez wspólnika Wyrembka do jego rodziny, gdy powrócił ze złodziejskiej wyprawy: „Wielka poruta się stała. Maluda zabił szkieła.”

Kondukt pogrzebowy, który w dniu 28 grudnia odprowadzał zastrzelonego policjanta z koszarów policji konnej przy ul. Łąkowej na cmentarz, zgromadził tłumy. 29 grudnia rozesłano za domniemanymi sprawcami listy gończe, bo obaj zniknęli ze swych miejsc zamieszkania. Nie dało rezultatu przetrząsanie melin w mieście i organizowanie zasadzek.

Jak wyszło na jaw później, Wyrembek z Czerwińskim uciekali na kresy wschodnie. Byli już za Kaliszem, kiedy zmienili plany.

Dopiero w czwartek 3 stycznia 1935 r. pojawiły się nowe wiadomości. Wedle jednej z wersji, podanej przez emerytowanego nauczyciela Gajewczyka, na targu w Kórniku Wyrembek i Czeriwński zacząęli uciekać na widok policyjnego patrolu. Ruszyli najpierw w kierunku Środy, jednak widząc pościg policyjny, zmienili kierunek ucieczki na Zwierzyniec. Według innej wersji,  to komendant posterunku policji w Kórniku przodownik Gendel doniósł, że na drodze pod Kórnikiem natknęli się na niego dwaj podejrzani osobnicy, którzy na widok jego munduru zaczęli uciekać. Gonił ich i strzelał do nich, jednak ścigani rozbiegli się. Dalej wersje są już zbieżne: jeden z nich, (jak się okazało – Wyrembek) podbiegł do przejeżdżającej bryczki i zmusiwszy pistoletem powożącego nią Kazimierza Mielocha do zejścia, zaczął nią uciekać w stronę Runowa (wg innych – w stronę Pierzchna). Kiedy koń zaczął słabnąć, Wyrembek zrzucił z mijanego wozu parokonnego powożącego nim rolnika Jana Owsianego (wg innej wersji – Słomę) i ruszył nowym pojazdem w kierunku Borówca. Kiedy w prowadzonym szaleńczo przez Wyrembka wozie złamał się dyszel, bandyta porzucił pojazd i pieszo uciekł w las w pobliżu borówieckiego torfowiska. Zaczęła się trwająca dzień i noc obława na uciekających, do której zaangażowano niespotykane siły policyjne: z Poznania wysłano 60 policjantów umundurowanych pieszych i konnych, 10 śledczych „w cywilu” i 10 psów tropiących, a lokalne siły reprezentowali policjanci ze Śremu pod wodzą komisarza Stupnickiego i ekipa ze Środy, dowodzona przez komisarza Madejczyka. Łącznie było ponad 100 policjantów mundurowych i przeszło 20 wywiadowców. Siły policyjne dotarły w rejon obławy automobilami, rowerami, konno i pieszo. Pies prowadzony przez przodownika Bąbola wytropił Wyrembka w lesie, ale ten odgonił go strzałami z rewolweru. Bandyta długo uciekał ścigającym go policjantom, tracąc buty, palto i czapkę.

W tym czasie złapano już Czerwińskiego, który próbował się schronić w Dziećmierowie. Widziano go najpierw w zagrodzie p. Kwiatkowskiego, potem  u p. Króla – teścia brata Wyrembka. Próbował przenocować pod stodołą, jednak zimno i wiatr nie pozwoliły mu na to. Wtedy ukrył się na strychu jednego z domów robotniczych w Dziećmierowie, bez wiedzy gospodarzy. Tam rano zastała go gospodyni i – widząc śpiącego obcego człowieka – wezwała policję. Posterunkowy Przybyła w asyście dwóch innych policjantów zatrzymał Czerwińskiego i odstawił do aresztu policyjnego w Kórniku. Przesłuchiwany wstępnie uciekinier twierdził, że nie brał udziału w zabójstwie posterunkowego Szałkowskiego i jedynie towarzyszył Wyrembkowi w ucieczce (faktycznie, okazało się, że wspólnikiem Wyrembka przy kradzieży u Handkego był 25-letni robotnik Stefan Konarski, schwytany później przez policję). Zeznał też, że rozstając się, umówili się na spotkanie w piątek na Starołęce.

Natomiast Wyrembek dzięki zapadającemu zmrokowi zdołał zaszyć się w lasach tak, że policjanci go nie schwytali.  I tu znów pojawia się wątek borówiecki. Zmęczony ucieczką Wyrembek zasnął w wykrocie na porębie w pobliżu gospodarstwa borówieckiego sołtysa Nowaka. Tam szczekaniem obudził go pies żony sołtysa, p. Nowakowej, która na torfowisku zbierała drewno na opał. Nowakowa, widząc wynędzniałego i zmarzniętego człowieka, rozpoczęła z nim rozmowę i nawet chciała go z sobą zabrać do domu.

Wyrembek odmówił jednakże, mówiąc, że podąża do swego brata, który ma dać mu ciepłe ubranie. Swój nieadekwatny do pory roku ubiór Wyrembek tłumaczył tym, że kiedy Wyrembek spał w stodole w jednej z wsi, jakichś dwóch opryszków okradło go doszczętnie. Następnie Wyrembek odszedł w kierunku Mosiny. Chwilę później do zabudowań Nowaków przybyło trzech posterunkowych z psem policyjnym. Dowiedziawszy się od sołtysowej, iż rozmawiała z jakimś wynędzniałym osobnikiem, domyślili się, że jest to Wyrembek i natychmiast puścili się w pogoń za nim. Bandyta spostrzegł pościg i strzelił dwa razy do psa policyjnego, potem zdołał umknąć, zmyliwszy ślady. Sołtys Ignacy Nowak w rozmowie z korespondentem „Siedmiu Groszy” stwierdził, iż gdyby wiedział, że tajemniczy osobnik jest ściganym przez policję złoczyńcą, zdołałby go niechybnie ująć, jednakże zaznaczyć należy, że policja poznańska nie rozesłała na teren obławy listów gończych z wizerunkiem Wyrembka, które to listy były  rozlepione w wielkiej ilości w Poznaniu.

Między godziną 12 a 13 w południe widziano bandytę w okolicy Czołowa, gdzie natychmiast zarządzono obławę. Tymczasem jednak Wyrembek zmienił kierunek i ruszył w kierunku Poznania, gdzie zamierzał się spotkać z Czerwińskim, którego jednakże już zdołano schwytać. W mieście włamał się do jednego z mieszkań przy ul. Kolejowej, skąd ukradł odzież i dokumenty. Ogolił się również. W sobotę po południu spotkał się ze swymi kompanami w lesie na Dębinie. Zaopatrzony w żywność i informacje o pościgu, postanowił opuścić miasto. W nocy z niedzieli na poniedziałek ruszył w kierunku Lubonia. Noc spędził w stogu słomy, stojącym na podwórzu lubońskiego gospodarza Antoniego Michalskiego. Krótko po północy ujadający przy stogu pies Psotka obudził śpiącego w oborze nocnego stróża (ówczesna prasa używała terminu: szwajcar) Wincentego Wojtkowiaka. Padł strzał i pies umilkł. Wojtkowiak uznał, że prawdopodobnie złodzieje próbują się dobrać do kopców z ziemniakami na pobliskim polu. Kiedy ok. 5.30 ruszył na obchód, zobaczył jakiegoś osobnika oddalającego się w stronę Warty. Powiadomił o tym gospodarza Wojtkowiaka. Gdy ok. 8.30 Wojtkowiak napotkał na swym polu 3 mundurowych policjantów, a także 2 śledczych idących ze wsi w kierunku Poznania, zawiadomił ich o spostrzeżeniach Wojtkowiaka. Jeden ze śledczych pobiegł do najbliższego telefonu i zaalarmował komendę w Poznaniu. Za pół godziny samochód przywiózł kilkunastu uzbrojonych policjantów (według innej relacji, policjantów było ok. 30 i mieli karabiny). Przetrząsnęli ówczesną wieś Luboń, a na dworcu kolejowym dokładnie przejrzeli wszystkie wagony. Około godziny 11 pierścień obławy zbliżył się na 200 m do wiklinowych zarośli, położonych ok. 80 m od brzegu Warty.

Ukrytego w wiklinie Wyrembka osaczyły policyjne psy: Gałka, prowadzona przez przewodnika Kornowskiego i Morus, prowadzony przez przewodnika Słonkę. Bandyta miał już tylko 3 naboje. Oddał dwa strzały w kierunku zbliżających się policjantów. Według jednej wersji, trzecim usiłował się zastrzelić, lecz interwencja Gałki spowodowała, że wprawdzie przestrzelił sobie głowę, ale przeżył: kula przebiła szczękę i wyszła powyżej ucha (według innych relacji – wyszła okiem bądź utkwiła w szczęce). Inna wersja zdarzenia mówi o postrzeleniu Wyrembka przez policjantów.

Przytomnego, choć mocno zakrwawionego Wyrembka wstępnie opatrzono i poprowadzono do oddalonej o kilometr lubońskiej fabryki drożdży Romana Maya. W połowie drogi bandyta stracił przytomność, więc doniesiono go na zaimprowizowanych noszach sporządzonych z użyciem karabinów. Ponieważ wezwana z Poznania karetka nie przybywała, załadowano go fabrycznego samochodu i w asyście policjantów przewieziono do poznańskiego szpitala. Po wstępnym opatrzeniu bandyta trafił do szpitala więziennego, ale wkrótce trzeba go było operować w szpitalu miejskim. Tam przebywał pewien czas w pokoju z zakratowanym oknem i trzyosobową strażą pod drzwiami. Pozwolono na wizytę żony i siostry rannego, a także na odwiedziny księdza. Według pomorskiej prasy bandyta okazywał skruchę i świadomość, że czeka go skazanie na śmierć.  

Rozprawa przed poznańskim sądem w składzie: wiceprezes Sądu Okręgowego Sosiński, dr Jappa i Kurpisz odbyła się 15 kwietnia 1935 r. Sala była wypełniona publicznością. Wiceprokurator Misiurewicz wygłosił mowę, oskarżając Wyrembka o zabójstwo i dwa rozboje w trakcie ucieczki. Przesłuchano oskarżonego. Jak opisywano, mówił cicho, jąkając się co chwilę. Zgodnie z jego relacją, po piątej klasie porzucił naukę w szkole powszechnej. Był bez zawodu. Pracował jako chłopiec na posyłki, praktykował u piekarza, u kotlarza – za każdym razem bardzo krótko. W wieku 17 lat próbował w Gdyni zaciągnąć się na statek jako chłopiec okrętowy, potem pracował przy załadunku węgla. Tu po raz pierwszy został schwytany na kradzieży. Od tego czasy był siedmiokrotnie karany za kradzieże. Po ostatniej odsiadce (3 lata), w lipcu 1934 r. opuścił więzienie. Następnie przesłuchiwano świadków i biegłego – dra Łagunę. W czasie jego relacji Wyrembek zaczął spazmatycznie łkać, rzucać się i uderzać głową o ławę. Dopiero po założeniu kajdanek uspokoił się. Oskarżyciel w swojej mowie zażądał kary śmierci, obrońca wskazywał wszystkie okoliczności łagodzące, zaś oskarżony w ostatnim słowie poprosił o miłosierdzie.

Za zabójstwo Bolesława Szałkowskiego sąd orzekł karę śmierci przez powieszenie, za napad na Mielocha i Owsianego – po 2 lata więzienia. Jako łączną karę sąd wymierzył karę śmierci. Ponadto skazał Wyrembka na utratę praw obywatelskich na zawsze. Adwokat Wyrembka – mecenas Piekarski – zapowiedział apelację.

7 czerwca Sąd Apelacyjny utrzymał dla Wyrembka karę śmierci. I tym razem obrona zapowiedziała złożenie kasacji. 29 października 1935 r. przed Sądem Najwyższym odbyła się rozprawa kasacyjna. Obrona powoływała się na opinię biegłych o psychopatycznym charakterze Wyrembka. Wskazywała na okoliczność, że kiedyś w starciu z policją otrzymał uderzenie kolbą rewolweru w głowę i stracił wówczas oko, a od tego czasu wpadał w furię na widok każdego munduru policyjnego. Faktycznie, w prasie z sierpnia 1930 r. można znaleźć notatki o tym zajściu, gdy przy próbie aresztowania przez posterunkowego Witta Wyrembek rzucił się na niego i policjant, szarpiąc się z Wyrembkiem, wybił mu oko, a pogotowie odwiozło poszkodowanego do „Uniwersyteckiej Kliniki Ocznej”. Mimo przytoczonych okoliczności sąd utrzymał wyrok skazujący. Obrońcy wnieśli prośbę o ułaskawienie do Prezydenta RP. Jak jednak donosiła prasa, na dziedzińcu więzienia przy ul. Młyńskiej w Poznaniu czyniono już przygotowania do postawienia szubienicy. Generalnie dziennikarze nie dawali zabójcy policjanta dużych szans na ułaskawienie. Jednak 1 grudnia 1935 r. kancelaria cywilna Prezydenta RP zakomunikowała obrońcom Wyrembka, że Prezydent skorzystał z prawa łaski i zamienił mu karę śmierci na karę dożywotniego więzienia.

Już po kilku dniach Wyrembek został przewieziony do Więzienia Ciężkiego na Świętym Krzyżu w Górach Świętokrzyskich – najcięższego zakładu karnego w II Rzeczypospolitej. W Archiwum Państwowym w Kielcach zachowały się notatki o nim w Księdze Więźniów z lat 1935-1939.

W pierwszych dniach września 1939 r. Ministerstwo Sprawiedliwości nakazało ewakuację więzienia do Chełma Lubelskiego. Na tym urywają się informacje o Marianie Wyrembku.

Zdjęcie z zasobów Narodowego Archiwum Cyfrowego; pozostałe zdjęcia – z prasy wymienionej poniżej.

Grzegorz Maślanko

Źródła:

Archiwum Państwowe w Kielcach, zespół Więzienie na
Świętym Krzyżu, Księga więźniów – Wyrembek Marian 1935-1939

„Dziennik Bydgoski” nr 6 z 8 stycznia 1935 r.

„Dziennik Piotrkowski” nr 330 z 2.12.1935 r.

„Dzień Pomorski” nr 252 z 30.10.1935 r.

„Głos Lubelski” nr 9 z 9 stycznia 1935 r.

„Goniec Częstochowski” nr 257 z 7.11.1935 r.

„Kurjer Bydgoski” nr 5 z 10.01.1935 r.

„Kurjer Poznański” nr 6 z 4.01.1935 r., nr 7 z 5.01.1935 r., nr 12 z 8.01.1935 r. (wyd. poranne i główne), nr 144 z 27.03.1935 r., nr 561 z 2.12.1936 r.

„Nowy Kurjer” nr 186 z 13.08.1930 r., nr 5 z 6 stycznia 1935 r., nr 276 z 26.11.1936 r.

„Orędownik” nr 89 z 17.04.1935 r., nr 278 z 2.12.1935 r.

„Orędownik na Powiat Nowotomyski” nr 3 z 8.01.1935 r.

„Ostatnie Wiadomości Grodzieńskie” nr 290 z 29.10.1935 r.

„Siedem Groszy” nr 5 z 5 stycznia 1935 r., nr 105 z 16.04.1935 r.

„Słowo Pomorskie” nr 7 z 9.01.1935, nr 90 z 17.04.1935 r.

„Śląski Kurjer Poranny” nr 125 z 8.06.1935 r.

„Tajny Detektyw” nr 2 z 1935 r.

„Warszawski Dziennik Narodowy” nr 189 z 2.12.1935 r.